sobota, 13 sierpnia 2011

„Poeta osobny” zaprasza w gościnę. Twórczość Mirona Białoszewskiego czytana dzisiaj. Praca nagrodzona I miejscem w Ogólnopolskim Konkursie na Esej.


     Niesamowitość dająca się odczuć w kontakcie ze światem stworzonym w poezji i prozie Mirona Białoszewskiego wynika z co najmniej dwóch przyczyn. Po pierwsze z umieszczenia zwykłych rzeczy i pojęć w zupełnie niecodziennych kontekstach. Słowa w logice nieoswojonego porządku gramatycznego wytrącają rzeczy z ich stałego miejsca i funkcji w rzeczywistości. Po drugie, przedstawienia domu przywołują schulzowski świat kołyszący błogą sennością obrazów, a zarazem dekomponują go, bo porozrywany język opowieści dekonstruuje każdą formę. Dzięki temu sposób opisu świata staje się filozofią życia jako ruchu oraz sztuki jako nieustannego wybudzania z uśpienia w swojskości formy, słowa, rzeczy. To także filozofia języka konstatująca stan podmiotu, którego mieszkaniem jest zbombardowana rzeczywistość. W jaki sposób podmiot we fragmentarycznej rzeczywistości rozpadu może być jednocześnie ukołysany w formie?  Ponieważ podmiot ten wśród świata odłamków stwarza sobie własne wielkie narracje fikcyjnych całości, które budują odtąd horyzont jego widzenia. Opisuje swój świat całymi zdaniami i zasypia przed ekranem fikcji szczelnie zasłaniającym Realne. Twórczość  Białoszewskiego burzy ten obraz i przypomina o ruchomym podłożu rzeczywistości, która nieustannie przechodzi proces przeobrażania kształtu, zmiany skóry. Sprawia, że podmiot zaczyna dostrzegać swoją rolę aktywnego twórcy obrazów pierwotnie rozsypanych we fragmenty, do których opisu pasują jedynie popękane słowa.

Zawsze mówiłem, że chcę.
     Istnienie u Białoszewskiego związane jest z miejscem, ponieważ siebie można odnaleźć tylko w konkretnej przestrzeni, nawet jeśli jest to jedynie przestrzeń pamięci. Święty czas naszej obecności rozdrobniony na codzienność odpowiada rozpięciu miedzy szarością a nieskończonością. Rytm codziennych rytuałów szczelnie zasłania pustkę nieskończoności i wyryty w pamięci pozwala odnaleźć Ja w przeszłości, kiedy dziadek tarł chrzan przed świętami, kiedy można było patrzeć na szycie kołdry, na obrządek maglowania i słuchać jego: dududu. W tym rytmie powtórzeń człowiek znajduje swój dom, który we wspomnieniach zawsze będzie już porozrywany na fragmenty (jak pisał Bachelard). W opowieść o zwykłości narrator wplata zdania donoszące o tragediach, które nijak nie mieszczą się w porządku przyczynowo-skutkowym demaskując tym samym fikcyjność ładu. Opowieść o domu zawsze będzie się rozpadać, a schronić się można tylko we fragmencie. Na gruzach wszelkiego ładu człowiek znów będzie odprawiał rytuały stanowiące dla niego nić łączącą z dawnym porządkiem, będzie trzymał się uporczywie cząstek świata, które niegdyś budowały jego pewny dom. 
     Człowiek szuka schronienia w rzeczach, tych widzialnych i dotykalnych formach rzeczywistości. Kiedy jednak materia natchniona tajemną swobodą rozprzęża się  i roz-kształca (zupełnie jak w opowiadaniach Schulza z filmu braci Quay), człowiek wciąż przechowuje w sobie nazwy rzeczy. Odtąd mieszka on w słowie niczym we własnym ciele, niczym w domu: wystarczy zaskrzeczeć ustami - śmieją się drzwi…. Pobrzmiewa tu smutek, ale i mądrość Sartre’a, który pisał, że człowiek posiada tę tajemną swobodę by dążyć, zmierzać wciąż do siebie, do tego obiecanego sobie domu, stwarzając go i wybierając wciąż na nowo.

Zapatrzeć się.
    
Zafascynowany patrzeniem na świat rzeczy poeta podważa prymat władzy spojrzenia w doświadczeniu obecności drugiej osoby. Obraz człowieka nagle zobaczony w ruchu, wśród pomieszanych form rzeczy kruszy się nam w spojrzeniu. Ruch jako zasada życia rozsypuje w kawałki każdą rzeczywistość, także ludzką przestrzeń spotkania, a Inny pozostawia nas zawsze ze swoją „niedoobecnością”.
     Aktualne jest doświadczenie obecności nieobecnej w dobie komunikacji internetowej i portali pozorujących bliskość i bezpośredniość kontaktu, gdzie krucha obecność zjawy z płaskiej rzeczywistości ekranu wypiera potrzebę zmysłowego ciepła drugiej osoby, a zretuszowane barwne fotosy udostępniają tylko jedną ze stron człowieka, pozbawioną wymiarowości. Zdominowane przez patrzenie doświadczenie spotkania jest uprzedmiotawiające, zafałszowane i puste, ponieważ pod barwną powłoką obrazu niczego już nie szuka, a człowiek dawno już przestał rozpaczać nad utratą strony niewidzianej, jak czynił to Białoszewski, czy Sartre.
     Paradoksalnie jednak patrzenie także stwarza obecność! Nie widzimy swojego autoportretu, lecz go odczuwamy, kiedy przychodzi do nas z zewnątrz w spojrzeniu Innego. Doświadczenie rzeczywistości jako fragmentu odnosi się do doznawania zarówno świata zewnętrznego, jak i obrazu siebie. Rozrzucone rzeczy i podzielone ciało unoszą się jako osobne cząstki w ciemności nieobjętego kosmosu (niczym w powieściach Gombrowicza), a scala je spojrzenie. Dlatego właśnie człowiek tak bardzo spragniony jest światła, które pozwala widzieć świat i być zobaczonym. To jedna z najistotniejszych myśli, jakie przekazuje nam poezja Białoszewskiego.
     Wśród spojrzeń innych ludzi rodzi się świadomość i pewność istnienia Ja. Patrzenie stwarza obecność… ludzi i rzeczy. Kiedy rzeczy giną w jednolitych szarościach zmierzchu, nie można pisać, bo nie wiadomo, który to dzień stworzenia i jakich ludzi, a słowo nie wystarcza. Patrzenie to życie, to przebudzenie, głęboka świadomość próbująca schwytać świat zmysłami. Nie wystarcza myśl, konieczny jest obraz. A ten obraz to: kobiety w chustach kakaowych i figowych, kobiety z czerwcami rozkwitłymi na sukniach, kapłani odprawiający starzyznę, obwieszeni liturgią gałganów, święto ulicy, jarmark ludzi i rzeczy. Wygasanie dnia z piorunów światła i cienia, z zachwytów i cudów patrzenia jest powrotem do szarości płaczu wyschniętego na kurz i garnka, który znów napełnił się popiołem. Kiedy gasną obrazy, nie ma myśli i nie ma poezji.      

I bywam wszystkimi rzeczami.
     Rzeczy - przechowalnie dotyku - stanowią medium dla ludzkiej obecności. Kolejne epoki mijają poukładane w dzieła sztuki, skrystalizowane w dotykalne obrazy, w rzeźby, jak średniowiecze w wierszu Fioletowy gotyk, w niesamowity sposób zamykają swojego ducha w materialnych formach. W wierszu Barbara z Haczowa mamy przykład doskonałego przeżycia estetycznego: rzecz-rzeźba w epifaniczny sposób objawia utajoną w sobie obecność.
     O poezji Białoszewskiego mówi się często, że jej tematem jest mistyka codzienności. Oko poety z uwagą wpatrzone w rzeczywistość potrafi dostrzec unoszącą się nad światem tę mistyczną mgiełkę sprawiającą, że pozbawiona już cielesności przeszłość pozostawia po sobie kolory, dlatego wciąż można „widzieć” średniowiecze nasycone mistyką fioletu i dostojne w złocie i czerni –  kontrast dla żywej zieloności renesansu. W barwach przetrwał duch żywej niegdyś obecności i myśli ludzkiej.  
     Tajemnicą sztuki i otaczającej nas rzeczywistości zmysłowej jest medialność niosąca ze sobą roztrzepotaną obecność nie dającą się wypowiedzieć ani uchwycić, lecz to ona sprawia, że rzeczy patrzą twarzami – a to najistotniejszy znak obecności wedle Tischnera.  Rozmywają się twarze i ich migotliwa obecność posklejana z popiołu, srebra i drewna, ponieważ życie wmieszane w rzecz jest niedoobecne, pograniczne, to naznaczone freudowskim niesamowitym (das Unheimliche) odbicie ludzkiego kształtu zamknięte w przedmiocie. Rzeczy jako medium chwytają życie we wszystkich tych momentach, kiedy ich kształty wygładzane są spojrzeniami i dotykiem dłoni, muśnięte obecnością. Sztuka w rozumieniu Białoszewskiego jest więc pojmowana jako medium przenoszące cenną, lecz kruchą ludzką obecność. Czyż nie w tym samym celu stworzone zostały wszelkie media konstruujące mnogie rzeczywistości, zarówno dotykalne, jak i wirtualne przestrzenie bytowania współczesnego człowieka? Jednakże doświadczenie obecności zdaje się coraz bardziej w nich (czy dzięki nim) zanikać, gdyż same barwne symulakra zaczynają człowiekowi wystarczać (nie pośredniczą już, lecz zastępują), a człowiek obcuje z nimi nie po to, by z utęsknieniem oczekiwać spełnienia ukrytej w nich obietnicy obecności, ale -  by nacieszyć się ich pustką.            

A czyj język najadł się całym smakiem…?
     Człowiek czuje się bezpieczny w swojej ojczyźnie słowa mając nadzieję, że skoro nazywa, to zna i posiada, a więc czyni swoim. Z tego oswojenia wytrąca go poezja pytająca którędy wyjść ze słowa, poszukująca nowych obszarów Realnego, które jednak, jeśli zgodzimy się z Lacanem, są nie do opisania, nie do nazwania. Poeta pokazuje nam przez to, że rzeczywistość i życie (jako ruch) dają się pełniej opisać słowami porozrywanymi, połówkami słów, ponieważ żaden język nie przystaje ściśle do tego, co realne. Świadomy zniewalającej myśl figuratywności języka Białoszewski dokonuje gestu rozrzucenia słowa, które rozsypuje się w karnawałowe confetti: smocz, sucz, yix, nykoń, uzo, kiw, tokkółata. Wprowadza w swój – wyzwolony z retoryki – język poezji estetykę karnawału, gdzie mieszają się wyższe i niższe porządki, a słowa wirują rytmem odpustowej karuzeli.
     Rozumienie tej poezji to nie tyle znaczeniowe oswajanie zgrzytających słowotworów, co  spostrzeżenie, że jej pełen językowych odłamków nurt odzwierciedla nurt rzeczywistości dotykającej nas w naszym codziennym odczuwaniu chaosem pokawałkowanych obrazów i dźwięków, gdzie każdy z nich najpierw jest, a dopiero potem znaczy. Język życia przemawia  chaosem, który jest wymiarem naszej rzeczywistości bardziej pierwotnym niż, nieudolnie usiłująca go zakryć, uładzona powierzchnia zdań. Ten podskórny bełkot przypomina o sobie, gdy rozprzężają się związki słów potworzone z konieczności przyczynowej, użytkowej i ludzkiej, a rzeczy zaczynają luźno krążyć w kosmosie. Wtedy język poety, jednostkowy i osobny, nawleka te wszystkie porozrzucane kształty na własną unikalną nić i buduje z nich konstrukcję świata, odstającą od form potrzebnych, znaczących, sielankowych, swojskich. Tak wiele zależy od sposobu patrzenia, na przykład w sytuacji, kiedy zniszczone krzesło staje się dziełem sztuki abstrakcyjnej, przedmiot uprowadzony (przez sztukę) przestaje być tożsamy ze sobą i odnajdujemy jego obraz jako wielość rzeczy(wistości). Sztuka zwielokrotnia obraz przed nami, synchronizuje różne poziomy wyobraźni, rozprasza spojrzenie. Człowiek zanurzony w kosmos rzeczy krążących po własnych orbitach próbuje oswoić go swymi ludzkimi kategoriami, naiwnymi pojęciami głupoty i mądrości. Rzecz(ywistość) jednak nie jest do schwytania ani dotykiem, ani językiem, a kosmos wymyka się wszelkim ludzkim pojęciom.
     Zjawisko rozbicia (zwłaszcza w niektórych sferach) charakterystyczne jest dla współczesnego świata, gdzie dominuje ruch skierowany odśrodkowo, rozsadzający, wybuchowy (także dosłownie), stąd sposób opisu Białoszewskiego mimo pozornego oderwania zbliża się do tkanki znaczonego. Jest nią świat zasypany przedmiotami na półkach i billboardach, zalewany powodzią informacji, przeciwko któremu człowiek ustawia swój niedoskonały aparat percepcyjny, by wychwycić zaledwie migotliwe urywki, by doświadczyć rzeczywistości jako obrazu, na którym widać tylko smugi rąk i twarzy. Świadomość spisuje jedynie okruchy podobnie jak poeta wsłuchujący się w odgłosy spiętrzonego osobnymi światami mrówkowca.
     Tutaj fantastyka realizuje się w słowach, wyobraźnia nie buduje bowiem nowych obrazów, lecz jest wyobraźnią słów. Wyłania się z niej nowy wymiar rzeczywistości słownej, a przez to nowy wymiar rzeczywistości w ogóle, udziwniony i wyobcowany, niesamowity i wytrącający. Okazuje się więc, że Białoszewskiego sztuka słowa sięga poza wyobraźnię, ponieważ dzięki rozsypaniu języka przekracza obrazy. Sztuka poszerza doświadczenie, gdyż pozwala człowiekowi chwytać świat jeszcze dalej, niż sięgają siły-narzędzia służące jego opanowywaniu, czyli język i wyobraźnia. Trzeba pamiętać o słowach poety, które przypominają, że widnokrąg rozciąga się od nas w stronę swoją, ponieważ świat jest większy, gdzieś tam jeszcze pozaludzki i pozajęzykowy, nieobjęty kategoriami, którymi chcemy go opasać. Twórczość Białoszewskiego wpisuje się w ten nurt literatury i sztuki współczesnej, który poprzez język (i nie tylko) dekonstruuje rzeczywistość: jak Gombrowicz ze swą obsesją rozbijania zastygłych form, jak filmy animowane braci Quay, gdzie nie zawsze można odgadnąć i nazwać kształt rzeczy, sztuka Orlan rozbijająca cielesność, czy ujęcia Wernera Herzoga, który dźwięki europejskiej muzyki umieszcza w egzotycznym sercu dżungli. Postmodernistyczna dekompozycja, o której pisał Welsch, realizuje się w poezji Białoszewskiego udowadniając, że sztuka nie pozwala kształtom wystygnąć, lecz każe krążyć najdrobniejszym cząstkom rzeczywistości w rozognionej dynamice życia.
     To, co dzieje się w poezji Białoszewskiego jest budzeniem ze słowa do bardziej świadomego odczuwania języka poprzez wyłamywanie jego gramatyki, rozluźnianie zastałych więzów pojęć, wykręcanie i rozbijanie logiki przyzwyczajenia, którą kołysani – zasypiamy… Przebudzony do nowego patrzenia i nowego mówienia, do sztuki po-tworzonej po tej, która już dobrze znana, jest obcy, ósmy i osobny a jednocześnie pragnący dramatu…czyli rozbicia osobności, będącego warunkiem życia i możliwością spojrzenia na obecność drugiej osoby tak z bliziutka.
                                                                                                                    
                                                                                                         

















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz