sobota, 13 sierpnia 2011

Śmiech w twórczości Sławomira Mrożka. Praca nagrodzona II miejscem w Ogólnopolskim Konkursie na Esej.


Klasyczna (przynajmniej dla amerykańskiej kultury) zabawka określana mianem Jack in-the-box i składająca się z pudełka oraz wyskakującego stamtąd klauna jest niezbitym dowodem na to, że rzeczy nie zawsze są tym, czym się być wydają. Możemy także powiedzieć, naginając nieco przeciętne pojęcie o rzeczywistości, że zwykle nimi nie są, lub też (znacznie bardziej upiornie), że nie są nimi nigdy. Skąd możemy wiedzieć, czym tak naprawdę jest stół lub krzesło, czym są tak naprawdę rzeczy, które schodzą z naszego pola widzenia, za kurtynę (dla tych, którzy metaforyzują świat jako teatr), w ciemność (dla wielbicieli zmysłu wzroku, którzy sądzą, że tylko światło wydobywa rzeczy z nieistnienia), czy zwyczajnie w pustkę (dla filozofów, którzy mówią, że nie istnieje to, co nie zobaczone). Dla niektórych stół nie jest zwykłym stołem, jest to bowiem rzecz, która mogłaby, a nawet, co mieści się w pojęciu rzeczywistości owych, ma prawo, przemienić się niekoniecznie w rzecz diabelską[1], lecz po prostu w jakąś zadziwiającą inność, jakiej nie jesteśmy w stanie sobie przedstawić.
Przejdźmy jednak do rzeczy!
Z powodów opisanych powyżej bohater Noclegu Mrożka ma okazję znaleźć się w centrum strasznie śmiesznej przygody. Rzeczywistość małego domku w ogrodzie, dokąd trafia on nocą, jest podejrzana o nie bycie sobą jedynie, o ukrywanie innych tożsamości, podejrzana o tajemnicze znaczenie. Upiory, strzygi, giezła - bardzo konkretne i zadomowione już w niezwykłości, nie przerażają bohatera. O wiele znaczniej niepokojącą okazuje się być niezwykłość skryta pod powierzchnią zwykłą. Bohater nie daje się więc oszukać zwykłością i sprytnie węszy, podgląda i szpera, natomiast rzeczywistość nie daje się zaskoczyć i umyka, śmieje się i kpi. Nawet jeśli gdzieś tam istnieje ona sobie całą okazałością wybujałych fantastycznych dziwów, to z bohatera (i z nas?) stroi sobie żarty, odwraca się plecami, prezentując udaną, pełną powagi formę, pod spojrzeniem zachowuje się w każdym razie nader przyzwoicie. Lecz co, jeśli odwrócimy spojrzenie?!
Radykalna do szału mysz, but i ręka po prostu SĄ i straszą. Czy jednak najbardziej niepokojące jest to, że są one tak naprawdę czymś innym, czy raczej to, że są po prostu takie, a nie inne, radykalne i stanowcze w byciu sobą? Czy wreszcie demonizm tkwi w owych rzeczach czy mieści (lub raczej nie mieści) się w nas i przelewa się zalewając wszystko wokoło. Mrożkowski bohater zaraża rzeczywistość własnym demonizmem i ucieka od niej dopóki może, lecz stopniowo jego pole widzenia zawęża się aż do spojrzenia na własną-niewłasną rękę. Rozumie już, że wszystkie zjawy, upiory i strzygi kryją się w nim samym i nie opuszczą go już nigdy, podobnie jak trup bohatera We młynie, we młynie, mój dobry panie. Postacie wzięte z Mrożka śmieszne są niesamowicie, gdy wznoszą konstrukcje, zapory i twierdze w obronie przed spodziewaną grozą. Są śmieszne w nieświadomości faktu, że grozę noszą ze sobą, że konspiracyjny spisek zaczyna się już na granicy ich ciała, pod skórą, że w przestrzeni pozornie bezpiecznego bytowania w swojskich granicach własnej podmiotowości zaczyna się już Zdrada! – jak krzyczy bohater jednego z opowiadań.
Według psychoanalizy istnieje w człowieku pewien uśpiony obszar, który stanowiąc cząstkę jego Ja, zarazem jest mu obcy. Tę przestrzeń nazywamy nieświadomością – Lacan wyobrażał ją sobie zapełnioną mnóstwem postaci-cieni o kształcie tajemniczym dla ludzkiego spojrzenia, rozpuszczających się w świetle dziennym podobnie jak sny. Większości tych postaci nie chcemy się przyglądać, nie widzimy w nich cząstek siebie, sobowtórów zarazem znajomych nam i obcych.
Freud określa jako niesamowite to, co powraca z nieświadomości wytrącając podmiot z jego bezpiecznej pozycji[2]. Własne Ja przychodzi do nas pod obcą postacią i drwi, kpi oraz ironizuje na temat naszych bezpiecznych domostw. Taki brak orientacji w zakresie własnej osoby przyczynia się do gromkich salw śmiechu u czytelnika Hoffmana, Gombrowicza i Mrożka, o sile dającej się zmierzyć mocą strachu, który je wywołuje. Leśna przechadzka autorstwa ostatniego z nich, jest przecież opowieścią o bohaterze, któremu przydarzyła się niesamowitość, o cesarzu, który podczas zwykłej (?) przechadzki utracił tożsamość, pozbawiony spojrzeń i twarzy wpadł w otchłań nieswojości.
Sobowtór – taki sam a zarazem Inny – trup z opowiadania We młynie we młynie…. Bohater wyławia go z rzeki i widzi przed sobą własną śmierć. Sytuacja niesamowita – martwy a przecież żywy. I co z tą niesamowitością zrobić? Trup, co prawda, pełen jest powagi, lecz jego niewzruszoność, którą bohater z troską i wysiłkiem próbuje przemieścić tu i tam, tudzież ukryć, sprawia, że ciałem czytelnika wstrząsa rozkoszny śmiech (hołdujemy przy tym pewnym nowym teoriom, które obdarzyły czytelnika ciałem i to w dodatku zdolnym do rozkoszy). Tak więc śmiech. A dlaczegóżby nie? Czytelnik jest bezpieczny, nie wyłowił właśnie z rzeki własnego martwego ciała, a młyna w okolicy nie widać. Jest dystans – jest śmiech.
Bohater staje przed obliczem nowego Ja – trupa. Trup natomiast jest ekscentryczny, obsceniczny i całkowicie outre-signifiant – jakby to ujął Thomas[3]. Znajduje się podejrzanie poza żywym światem bohatera, a zarazem do tego świata należy jako jego odbicie. Stanowi jednak odbicie szydercze, paradoksalne, podważa autentyczność żywej egzystencji, w trwałości której podmiot czuje się bezpiecznie zadomowiony. Sobowtór jest zawsze obrazem ironicznym, wariacją na temat naszych możliwych innych, szyderstwem i śmiechem z naszej dumnie panoszącej się rzekomej jedyności. Dlatego zostaje wyparty w sen, fikcję lustra i nieświadomość, a w słynnych literackich wersjach zwykle uśmiercony. Trup natomiast pomimo całej swej niewinności nie uchroni się podejrzeniom: Każde usztywnienie charakteru, umysłu, a nawet ciała będzie dla społeczności czymś podejrzanym, jest bowiem możliwą oznaką aktywności zamierającej bądź takiej, która próbuje się wyosobnić, oderwać od wspólnego centrum skupiającego tę społeczność, oznaką zatem ekscentryzmu[4]. O takim wyrzucaniu i ekscentryzmie abiektów wspominały już Kristeva i Janion. Warto jednak zauważyć, że trup-sobowtór, który powinien być poza polem widzenia podmiotu i poza granicami właściwego mu świata, jakoś niesamowicie się w tym świecie pojawia i to on „wyrzuca” bohatera ze znanego mu w nim miejsca i skazuje na niewymierność, nie-ścienność i nie-proże, nie-izbność i nie-kątność, na to wszystko, co nie było domem w jego wnętrzu[5]. Skazuje więc na ekscentryczność i niesamowitość, no bo jak z trupem iść między ludzi…?[6]
Bohater w tej sytuacji zdecydowanie pragnie oswoić się z nieswojością, tak więc abiektualny trup nie zostaje odrzucony, lecz towarzyszy. Heidegger powiedziałby, że ta rzekoma nieswojość jest właśnie swojością i autentycznością, jako najbardziej własne bycie ku śmierci[7], która podobnie jak ta z opowiadania Mrożka, siedzi sobie i czeka[8]. Bohater nie rozstaje się więc ze swym towarzyszem. Dobrze mieć na oku swoje drugie Ja. Wyjście na jaw owej niesamowitej podwójności bohatera mogłoby skutkować oskarżeniem o niejasne konszachty z wiadomymi siłami, podobnie jak w Sobowtórze Dostojewskiego, gdzie służący Pietrek konstatuje zapewne i słusznie, że porządnych ludzi nigdy po dwóch nie ma. Podobne sugestie dotyczące nieczystych machinacji przynoszą hoffmanowskie opowieści (zwłaszcza te niesamowite). Zawsze wchodzi tam w grę magia lub diabeł, tu nie (no chyba że… (?!)). Tu mamy w każdym razie nader realistyczny młyn z przysypiającym, być może znudzonym nadmiarem realizmu, młynarzem. Wspomniana jest jedynie ewentualność całkiem realnej, choć niewiadomej winy, a sam bohater podejrzany przez samego siebie: Kto wie, czy nie byłem winien[9]. Mamy więc grozę i śmiech. Odpowiedzi na pytanie, skąd się bierze ten drugi, próbujmy jeszcze poszukać u Bergsona.
Bergson pisze, że Komiczny jest każdy wypadek, który zwraca naszą uwagę na stronę fizyczną osoby[10]. Czyż opowiadanie nie realizuje w sposób doskonały owego komicznego efektu, ukazując bohatera zmagającego się z własną fizycznością czy raczej materialnością i któremu zawadza własne ciało, własna śmierć? Mamy więc Mrożka jako autora opowieści niesamowitych w stylu Hoffmana i Poe’go, na co dowodem są takie tytuły, jak: Leśna przechadzka, We młynie…, czy Nocleg. Za każdym razem przed bohaterem rozłamuje się powierzchnia znanej mu rzeczywistości, która wyłania swe drugie dno. Rzeczywistość staje się  niesamowita, bo podwójna, kpiąca i podejrzana. I to nieswojość bohatera w jej obliczu jest źródłem śmiechu.
Zdaniem Bergera klaun z pudełka odwołuje do wielopoziomowych scen w starych teatrach. W tego typu konstrukcjach przypadkowy ruch mógł spowodować obsunięcie się dna i upadek w inny świat, co symbolizować miało nietrwałą powierzchnię rzeczywistości, podwójne czy nawet wielokrotne jej oblicze. Gdyby mysz, but lub nawet ręka z opowiadania Mrożka „zdołały” przekształcić się w „coś”, to opisywane przez Bergera obsunięcie się dna byłoby niewątpliwe, lecz niektórzy będą znaczyć wartość tego zdarzenia na skali strachu a inni – śmiechu. Gdzie jest granica? Pozwolę sobie zacytować Bergera w oryginale:
It [the comic experience] sees through the facades of ideational and social order, and discloses other realities lurking behind the superficial one[11].
Jeżeli zaś odmienny porządek wyjrzy spod swojskiej naszej realności, zapewne niektórym tylko starczy uwagi, by wychwycić dyskretny chichot szemrzący za kulisami i będący odpowiedzią na wszelką pewność. Być może niektórzy skłonią swe czułe ucho ku owym słodkim krainom, skąd dobiega lekki dziecięcy śmiech, pełen zadziwienia nad zwykłością rzeczy i wreszcie zagości na ich twarzach uśmiech, który wyzwala od bojaźni i drżenia. A potem zrozumieją, że świat ponad wszelką miarę przepełniony jest śmiechem. Że świat przepełniony jest śmiechem ponad wszelką miarę.
                                                                           




[1] Gombrowicz. Oczywiście.
[2] Z. Freud, Niesamowite [w:] Z. Freud, Pisma psychologiczne, przeł. R. Reszke, KR, Warszawa 1997.


[3] Thomas L. V. (1991). Trup. Od biologii do antropologii. Łódź: Wydawnictwo Łódzkie.
[4] H. Bergson, O komizmie  w ogólności [w:] H. Bergson, Śmiech. Esej o komizmie, Warszawa 1977, str. 19.
[5] Z. Mrożek, We młynie, we młynie, mój dobry panie [w:] S. Mrożek, Dwa listy, WL, Kraków 1974, str. 88.
[6] Jak wyżej.
[7] M. Heidegger, Bycie i czas, PWN, Warszawa 1994, str. 356.
[8] Ibidem, str. 89.
[9] Ibidem, str. 86.
[10] Ibidem, str. 40.
[11] P. L. Berger, Reedemining laughter. The comic dimension of human experience, Walter de Gruyter, 1997, str. 34.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz